Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzą, że za granicę uciekł, aby sprawa miała czas przyschnąć. Jako towarzysza i kompana wszystkim nam go żal... lecz lekkomyślność nieprzebaczona...


15. lipca.

Stefan w sekrecie zawiózł mnie do Chełmicy. Wlasch chmurny był czegoś i zimny, a rozpierał się po kanapach, mało na nas zważając, jakby sobie nic z mojej wizyty nie „robił“. — Panna była jak zawsze, excentryczna. Nie wiem kto im doniósł o pojedynku, mówiła o nim ciągle, dziwując się, że tak źle strzelamy. Pikowało mnie to nieznośnie.
Panna, która się uczyła filozofji i greckiego języka, jeździ konno doskonale — strzela też wybornie. — Po Guciu najmniejszego żalu — powiedziała tylko, że ją dosyć bawił. — Zaręczyłem jej, że powróci.
— Panowie w ogóle, powiedziała mi — nie jesteście zbyt zabawni... Szkoda kogoś co choć trzpiotać się umiał... Nie mogłem jednak dowiedzieć się co ją bawi i czem ją bawić.
— Za każdym razem co innego mnie rozrywa — odpowiedziała.
— Pani jest tak niestałą? spytałem.