Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówili na pierwszą. W Paryżu i w Belgii nigdy wcześniej przyzwoitego śniadania się nie je. — Mama zadzwoniła razy z dziesięć o herbatę i kawę, wszystkie się kelnery zleciały, a już i o historji wiedziano, więc na mój surdut z uszanowaniem zwracali oczy...
Przy herbacie z godzinęśmy siedzieli, bo Mama nauki moralne dawała, a Stefan też wystąpił przed nią ze swoją radą, żeby teraz gdy Gucio drapnął, do Chełmicy wrócić szczęścia próbować. — Mama się zrazu krzywiła, ja też ochoty wielkiej nie mam — ale z Wandą rzeczy są niepewne... a Stefan, który ma chłopski rozum, sądzi, że rychlej z Arją będzie się można porozumieć i z Wlaschem, niż z Wandą i ze Starostą.
Mama zmilczała, lecz uważałem, że bardzo nie jest przeciwną, ja też przyznać się musiałem, że gdyby mi do wyboru dano — kto wie, wolałbym może Arię, która ma za sobą przynajmniej pewną oryginalność, gdy Wanda — jest niezmiernie pospolitą. Ten takt z jakim się, chere Maman, znalazła przy Stefanie, musiałem uwielbiać — bo z niezmierną trafnością milczała, krzywiła się, zżymała, a jednak nie przeciwiła i nie okazała ani zbytniej chęci, ani stanowczego wstrętu. Rozpytała tylko Niedzielskiego, i sytuację Wlascha...