Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bert, który wypadkiem rękaw mi rozdarł, ani razu w sam cel nie trafił. O niewiele też chodziło, żeby mi był mógł kość strzaskać i musiałbym się lizać kilka tygodni. Dla tego Serafowicz miał słuszność — bez kul można się było obejść wyśmienicie... Wystrzelawszy kule, siedliśmy z powrotem do miasta w najlepszej przyjaźni — jak gdyby nigdy nic nie było. Robert powiada, że Gucio jakoby za granicę się wyniósł, aby sprawa przyschła, zapomniała się, i żeby ją potem inaczej obrócić można... Miał imaginację, że się o Arię Wlasch wystara, lecz Stefan ręczy, że dziewczyna się śmiała z niego, i przez drogę starał się mnie namówić, abym znowu do Chełmicy jechał.
Mama ledwie była wstała, gdyśmy wrócili, i ja, tak jak stałem, z tym rozdartym kulą rękawem, pobiegłem do niej. Stefan mi towarzyszył. Zbladła biedna i o mało nie omdlała... a co rąk nałamała i nałajała mnie i naściskała... Lecz, że się wszystko tak szczęśliwie skończyło, gniew przeszedł prędko, tylkośmy ze Stefanem musieli obszernie opowiadać z najmniejszemi szczegółami, a Mama kazała mi surdut odmienić, bo na mój rękaw skaleczony patrzeć nie mogła...
Stefan pierwszy przypomniał, żeśmy byli na czczo, a do śniadania pojedynkowego daleko, bo tośmy za-