Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiadomość tę otrzymawszy na dobranoc, dziwnie poirytowany spać poszedłem...


3. lipca.

Dzień ten mi będzie pamiętnym, gdym się tego spodziewał najmniej, wpadł Florek i krzyknął: Jaśnie pani przyjechała! Po jego rozradowanej twarzy domyśliłem się, że i garderobiana, która mu zawróciła głowę, razem z nią przybyć musiała.
Zbiegłem na przyjęcie i pomieszczenie Mamy. Nigdy bardziej w porę przyjechać nie mogła, bo mi się wyczerpały pieniądze i właśnie o nie pisać miałem. Iwińscy i Gucio, a po części hr. Ferdynand temu winni. Nieszczęściło mi się w grze osobliwszym sposobem — z Guciem jednego razu nie siadłem, żebym płacić nie musiał. Winno temu i ciągłe roztargnienie moje. Dobra, kochana Mama zasypała mnie pytaniami.
Pisałem o wszystkiem, ale w listach wiele się rzeczy pomieścić nie daje. Teraz a cocur ouvert, rozpowiedziałem jej obszernie wszystkie przygody moje; mogłem ją przekonać, że w tem pozornem niepowodzeniu winy mojej nie było, ale jest guignon, to co Niemcy pech nazywają, a na co w naszym ubogim języku wyrazu niema.