Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tworny, bo w moim apartamencie salonik i sypialnia były przepyszne. Ledwiem się pozbył kuzyna, tak mu się chciało dzielić się jego entuzjazmem.
— Miałem zręczność mówić z Wlaschem kilka razy i nie mogę powiedzieć żebym go znał. Nieodgadnięta dla mnie mięszanina barbarzyństwa, dzikość z cywilizacją. Czyni to wrażenie przedmiotu... z surowego drzewa z korą, ale pociągniętego lakierem. Ciągle się trzyma na wodzy, tak, że do głębi dostać się niepodobna. Unosi się, zaczyna mówić i milknie nagle, jakby się wydać z sobą obawiał.
Jedno przywiązanie do córki i bałwochwalstwo dla niej wychodzi na wierzch jawnie. Niepokoi się o nią, rzuca oczyma, śledzi każdy ruch; niepospolitą ma też próżność i chęć popisu z pańskością swoją... Nie wiem czy przyjemny byłby teść z niego — ale w razie gdyby córka nie była szczęśliwą — mógłby się stać groźnym.


1. czerwca.

Z rana zasnąłem długo, gdym się przebudził było po ósmej. — Stefan już ubrany przyszedł mnie przynaglać, abym co prędzej kończył toaletę, bo ze śniadaniem na mnie czekano... o pół do dziesiątej zszedłem na dół do pokoju Wlascha... Sądziłem, że i Aria się pokaże, ale nie wyszła. Dzień był bardzo