Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uśmiechnąłem się — dziękuję za niego — rzekłem. Arja przyjęła to naturalnie bardzo i mówiła dalej.
— Ja właśnie lubię takich ludzi... serce na dłoni... i taki jakim go Bóg stworzył.
Wszystko to było jakby wymierzonem przeciwko mnie; nie dałem poznać że to rozumiem. Rzecz jasna, że kobieta co panować chce, lubić musi najwięcej tych, co nad sobą łatwo przewodzić dają. —
Mówiliśmy długo, ale do porozumienia przyjść nie było łatwo. Gospodarz odprowadzając mnie wieczorem do mieszkania, razem ze Stefanem, wymógł słowo, że nazajutrz zabawimy. Obiecał nam z rana stajnie i konie pokazać, potem mieliśmy odbyć przejażdżkę konno po okolicy... a na noc powrócić do miasta.
Postawiono mnie w gościnnym pokoju, w baszcie na pierwszem piętrze, urządzonym z komfortem i przepychem książęcym. Wszystko czegom tylko mógł zamarzyć, zażądać, stało pod ręką, aż do dzienników których nie czytam, chyba z ostatniej nudy ostatni numer Revue des deux Mondes... kałamarze, pióra, papier, tak że do mamy list mogłem napisać na ćwiartce z widokiem Chełmicy. Stefan miał obok pokój, nie mniej wygodny, choć może nie tak wy-