Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

salonu, gdzie na nas czekał ksiądz prałat... Emilję to bynajmniej nie zmięszało — śmiała się patrząc na mnie i szeptała — że mnie skompromitowała!...
Ochłonąwszy pomiarkowałem, że z nią istotnie ostrożnym być potrzeba...
Nigdy człowiek nie może zaręczyć, gdzie go ta fantazja pociągnie. A ona nie zważa na nic i śmieje się ze wszystkiego... Gdyby Mama o tem wiedziała, byłaby w rospaczy. — Hrabina Marja także posępną była w początku, lecz prałatowi oprzeć się niepodobna, gdy chce zabawić. — Jest niezmiernie dowcipny, a ma zawsze na posługi mnóstwo miejskich ploteczek... Są one u niego rozłożone na różne kategorje, jedne się całe powtarzają na głos, drugie w części głośno a w części się mówią po cichu, ostatnie wreszcie szepczą się na ucho... Prałat mówi je zrazu z powagą wielką, serjo, namarszczony, — powiedziawszy, jakiś czas siedzi czekając skutku, nareszcie wybucha śmiechem, trzęsie się cały, płacze i łzy ociera... W tej chwili przypomina sobie inną anegdotę, przybiera znowu minę serjo, i ta sama scena powtarza się da capo.
Najulubieńszym przedmiotem jego żartów są łyki, jak on ich zowie... i ich pretensje do tonów. Trzeba posłuchać jak opisuje pierwszy ekwipaż dorobkiewicza, który zachorował na pana, albo skutek