Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kniejszy, podsuwając mi go do oczu i ust tak blisko, że trzeba było być... kamieniem, żeby go nie pocałować...
Wyrwała mi go żywo, skarząc się, że zabolał gorzej.
Wśród tych miłych drożeń się i zalecań zapomniałem o wszystkiem w świecie. — Emilja jest tak ponętna, jej zalotność tak się zdaje naturalną, konieczną, płynącą z serca... że się jej oprzeć nie można. Czarująca kobieta... Siedliśmy na kozetce jak wprzódy... Z rozmowy wypadło, że mi swój klęcznik raz jeszcze chciała pokazać, aby dowieść, że jest tak piękny, iż by i w Chełmicy mógł się mieścić — poszliśmy więc we dwoje do sypialni...
Tu dopiero strach mnie jakiś ogarnął paniczny.. Zaledwie próg przestąpiłem, słyszę kroki... wchodzi hrabina Marja i z niezmiernie surową twarzą spogląda na nas. Emilja się śmieje, jam zbladł...
— Chciałam kuzynkowi klęcznik mój pokazać... kochana Mamo...
— Ale, Emilciu — proszęż cię — ale jakże bo można... ale...
I staruszka aż ręce załamała.
— A! Mama bo serjo zaraz bierze wszystko i tragicznie... Cóż znowu!
Potrafiła ją udobruchać prędko i wyszliśmy do