Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęście, bo się to oboje kupą trzyma, stało się tak i ze mną.
Na niedzielę Przewodnią pojechaliśmy z panem Jackiem do kościoła, gdzie tego dnia odpust był z okazji aniwersarza konsekracji. Frekwencję szlachty i ludu znaleźliśmy nadzwyczajną: tłok taki, że się prawie docisnąć było trudno. Nas przecie przez zakrystję wpuszczono, i stanęliśmy około wielkiego ołtarza. Nabożeństwo było solenne: nie mogłem też, jadąc na nie niemal po raz pierwszy, pokazać się ludziom ladajako; więc się tam z tłomoczka dobyło co lepsze, choć niezbyt wspaniałe, ale ochędożne. Uważałem, iż się postawie rycerskiej trochę przypatrywano, chociem się nie prezentował z całym rynsztunkiem pancernym, tyłkom szablę przypasał i obuszek w ręku miał, żeby się było na czem oprzeć... W czasie nabożeństwa, choć pobożny byłem, prawie mimowoli patrząc ku balustradzie, oddzielającej prezbiterjum, widzę niewiastę młodą, klęczącą, niezmiernej piękności i skromności. Mogę powiedzieć, że, inom ją ujrzał, serce mi wzięła. Miała coś w sobie i skromnego, i pańskiego razem, że się w niej wydawało i pochodzenie z krwi zacnej, i dusza wielka...
Myślę, że mi tam potem, Panie odpuść grzech, z pacierzem się plątało i nie szło raźnie, bom już oczu od tego obrazu oderwać nie mógł. Postrzegł to pan Jacek. Wychodzimy z kościoła, a ten mi w ucho kładzie:
— A cóżeś to waszeć tak do starościanki Heleny był pobożny, więcej niż do wielkiego ołtarza?
Skonfundował mnie mocno; — powiadam:
— Gdzie? Jaka?