Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale, nie udawajże niewinnego — rzecze — klęczała przy galerji... musisz ją znać.
— Jako żywo — mówię — pierwszy ją raz oczy moje oglądały, ale pewnie do śmierci nie zapomnę.
— Tylko się tam daremnie nie zwracaj z afektem — odparł na to Jacek — senatorski dom, buta wielka, trzech braci zawadjaków, starających się ćma, bo posag pański, i zapisy tam jakieś. Bracia jej chudemu pachołkowi nic dadzą.
Wstrząsnąłem ramionami, a tuż, widzę, kroczy banda cała na probostwo, kędyśmy też szli. Jacek mnie w łokieć trąca.
— Otóż i oni, panowie Nałęcze...
Poszliśmy do księdza na kieliszek wódki i zakąskę, bo taki już był zwyczaj w tej parafji, że lubił mieć u siebie ludzi.
Na probostwie izba pełna. Kobietom i mężczyznom zastawiono stoły, co kto chce, ale skromnie... Widzę, i moja owa kościelna znajomość, panna starościanka, ze starszą panią nadchodzi, i wszyscy ją gonią oczyma. Tu mi się dopiero wydała jeszcze cudowniejszą.
Na mnie, jako na nowego człowieka, obróciły się wejrzenia ciekawych; spostrzegli, żem też nieladajako wyglądał, i poczęli się potrosze garnąć ku mnie. P. Jacek mnie swoim prezentował, ci drugim; wszczęła się rozmowa o wojsku, o towarzystwie, bo tam niejeden miał i znajomego, i krewniaka, więc pytań i ciekawości było dosyć. Patrzę, przystępują też i starościce, we trzech do nas, a z nimi drab okrutny, pan Florjan Chabrzyński, o którym słyszałem już, że był pierwszym rębaczem na okolicę i zwady szukał chętnie. Pozna-