Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiesił Panu Bogu na podziękowanie, żem i cały wyszedł i ze czcią, a było też w nich i do przyszłości coś.
Pan Jacek naglił, abym powracał do Wólki. I mnie samemu pilno było; ano, już nie tak ciągnęło, jak gdy starościankę spodziewałem się tam znaleźć. Tęskno się przemyśliwało, co dalej będzie, jako się to da poprowadzić do końca i z tymi braćmi.
Jednego dnia przychodzi do mnie Parczewski, który się też w Krakowie zatrzymał, i prawi, że słyszał, jakoby mnie ktoś po całem mieście szukał. Nad wieczór zmierzchało; chłopiec był jeszcze świec nie przyniósł. Słyszę, ktoś się w przedpokoju dopytuje;
— Tu pan Mroczek?
Poznałem głos chorążego Nałęcza.
— Niech będzie pochwalony! Czołem waści, panie Janie!
Zerwałem się i postąpiłem krok.
— Czołem! Ano, jak się macie i skąd to Bóg prowadzi?
Wtem Grześ ze świecą nadszedł. Przypatruję mu się: blady strasznie, wychudł, wymizerniał, postarzał. Jak stał, tak na krzesło padł.
— Co się z wami działo? — pytam.
— Dużom biedy się najadł — rzecze — od czasu, jakeście mi życie salwowali. Nie chciało mi się wojska opuszczać, myślałem, że ręka prędko wydobrzeje. Poleżałem w Wiedniu i niezadługo też odzyskałem w niej władzę, a potem i wojsko nasze nagoniłem, choć rana nie była jeszcze całkiem wygojona. Cośmy tam biedy zażyli, trudno opisać; dosyć, że mnie znów tatarska strzała z że-