Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski — od dawna to było przewidziane... tańczyli tak aż do brzegu przepaści. Teraz ratunku niema.
— Zapewne, zapewne, trudny, nie przeczę, ale jeśli się młody hrabia zaofiarować zechce...
Ostójski drgnął, wyprostował się i milczał, coś go tknęło.
— Młody człowiek, z takiem pięknem imieniem — mówił Feller, — przystojny, wykształcony — mógłby się łacno i bogato ożenić...
— A, zapewne, zapewne, niechby się żenił! W istocie to jedna rada! rzekł Ostójski kręcąc palcami...
— Któżby niechciał się skoligacić z rodziną tak znakomitą... na dworze położoną dobrze, mającą stosunki ogromne...
— Ogromne stosunki! — wtórował Ostójski.
— Może wziąść z pół miliona talarów, byle skinął... — mówił Feller.
— Niech bierze! niech bierze! to będzie po synowsku... i rodziców wyratuje... bardzo pięknie, niech uczyni z siebie ofiarę...
— Cała rzecz, że to wszystko tak nagli, gdyby nie to...
— W istocie nagli... sprzedadzą z publicznego targu bardzo nagli...
— Z tego powodu — ciągnął Feller — młody hrabia gotów by, gdyby mu się co trafiło, i mniejszem kontentować...
— Dobry syn! dobry syn... niech się kontentuje czemkolwiek, byle choć fundum ocalić — pałac tak piękny, pamiątkowy... — mówił Ostójski.
— Ja ręczę że sto tysięcy talarów mająca panna, mogła by go teraz mieć...