Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

probostwa. Niespodzianie spotkali się jednak na drodze z powracającym z pensyi swej ks. Leonem, a ten zaczepił sam Juliana, z bezwstydnością podziwienia godną. Medyk zimno go przyjął, robić mu wszakże wymówek i historyi i sam nie chciał i wiedział że Kanonikowi by tem przykrość wyrządził.
Ks. Wikary cale teraz inaczej wyglądał, nabrał pewności siebie i tej jakiejś dumy pokornej, która odznacza duchownych dobijających się znaczenia. Mówił więcej, śmielej, czuć było że ufał w jakąś siłę w sobie i po za sobą. Nie tylko przywitał Juliana i począł z nim rozmowę, ale począwszy ją nie dał odejść medykowi, ciągnąc go z sobą niemal gwałtem na plebanię. Jakkolwiek kosztowało go tam wejść, musiał, ciągnięty natrętnem naleganiem. Stara budowa wyglądała teraz wyświeżona, przyozdobiona, nader pobożnemi godłami, obrazami, sprzętami lecz zarazem wytwornie. Pełno było drobnostek i cacek wprawdzie uświęconych różnemi emblematami religijnemi, ale świecących i wabiących oko. Stare ławy i stoły zastąpiły meble wykwintne. Julian chwilę tylko chciał zabawić i odejść, Wikary go wstrzymał.
— Dla tego tylko mówić chciałem z panem Julianem, aby go zapewnić, — rzekł przymilającym się głosikiem, — iż to o co mnie oskarżają — jest fałszem.
— Mówią żem przeciwko Kanonikowi intrygował... o! nie ja! nie ja! on sam przeciwko sobie działał. Czasy się zmieniły, karność w kościele musiała też uledz reformie... Kanonik niesłusznie też uprzedzony jest przeciwko bogobojnemu zakonowi OO. Jezuitów. Spełnia on dziś toż samo posłannictwo przeciwko dok-