Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dla czegóż?
— Mój Boże! czyż tego nie rozumiesz? serce matki gdy miłością wzbierze, musi się wylać łzami...
Choć nie przypuszczał żeby siostra taiła co przed nim, Kanonik ją badał wzrokiem długo.
— Jeżeli to tak tylko owe łzy rozczulenia, to dobrze, siostro kochana, bo bym ci boleści nowej nie chciał przyrzucić, a idę do ciebie ażeby się poskarżyć?
— Mój Boże! cóż się tobie stać mogło!
— No nic, nic, tylko — ot, powszedni smutek jaki po ludziach chodzi.
Westchnął i siadając dobył list z kieszeni. — Odebrałem od księdza oficyała, który mi jest zdawna przyjacielem list — list który mi daje do myślenia. Nigdym nie posądzał o niechęć dla mnie ks. Wikarego, bom mu do niej nie dał powodu. Tymczasem okazuje się że — z gorliwości jakiejś, biedne człeczysko czuje się w obowiązku mnie denuncyować u góry. Tam już i tak, my starsi księża, nawykli do innego nieco w kościele porządku, nie wiele mamy łaski. Wymagają dziś, (może to potrzebne na te czasy), pokory, posłuszeństwa, zaparcia się starych naszych tradycyi... których nam nabyć trudno. Czasem się człek odezwie nie w tonie dzisiejszym, powie coś z serca, nadto gorąco... wszystko to notują. Jam zdawna tak zanotowany jako liberał, patryota i podobno demagog... Teraz jeszcze do tego przychodzi w dodatku że mnie odmalowano u zwierzchności jako opuszczającego się w spełnianiu obowiązków i zdzieciniałego... Ks. Wikary, jak się zdaje, radby mnie gdzie na emeryturę wyprawić, a sam probostwo posiąść... Podobno i kolatorowie pałaco-