Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —

— Tylko się proszę nie spóźnić, bo ryba zła będzie, — zawołała ciocia Anunziata — a już ją sama muszę przyprawiać, bo mi chodzi, aby była taka, jaką aniołowie tylko jedzą w niebie.
— Jeśli w niebie jedzą! — rzekł uśmiechając się Zeno.
— A jużcić! — ofuknęła na to niedowiarstwo ciocia — spodziewam się, że muszą, jeśli gdzie, to tam być z postem i rybą!!
Pewna będąc, że obroniła religijnego dogmatu, ciocia przybrała minę surową... Cazita uśmiechała się dziwnie, Zeno spuścił oczy.
Nasz gość spojrzał przez okno; widział, że wieczór szybko nadchodził; jemu oddalić się wypadało, a tęskno, przykro było ten cichy kątek i tych poczciwych ludzi, i te oczka co mu tyle mówiły — opuścić. — Wziął za kołpaczek...
Cazita spojrzała, i dużo tam coś przez wejrzenie jej skromne weszło do jego serca. Nie było to dziś owo trzpiotowate, wesołe dziecko, które pierwszy raz z takiem »brio« wyskoczyło na pokład okrętowy; jakąś mgłą zamyślenia zachodziły czarne jej źrenice, czoło powlokła zaduma, a choć usta się uśmiechały, to jakby tylko ze starego nałogu. Ledwie dosłyszane westchnienie z pod warg koralowych się wyrwało.
Konrad żegnał do piątku. Zeno wziąwszy swą domową czapkę czerwoną wenecką, odprowadzał do gondoli, a z okienka z pomiędzy zielonych liści cytryny i winnej latorośli twarzyczka na niego patrzała Cazity, to się chowając, gdy się ojcowskiego wejrzenia spodziewała, to błyskając oczkami, gdy mogła go uniknąć, a spojrzeć jeszcze na piórko u kołpaczka...
— O! niegodziwy, — rzekła sobie w duchu — niegodziwy! nie klęka, nie zaklina się, nie płacze, nie mówi, prawie nie patrzy, a czaruje mnie oczami! I tak po nim tęskno, jakby już w niebie Madonna nasze pierścionki pomieniała.
Konrad rzucił się w głąb gondoli na czarne poduszki i doświadczył po raz pierwszy jak w tej łódce marzyć dobrze kołysanemu falą niesionemu wiosły szybkiemi.
Ani się spodział, gdy go wysadzili na Rivie, naprzeciw tej Croce di Malta, która razem ze swem otoczeniem po małym domku na Lido, wydała mu się niemal brudną, a nadto gwarliwą i nieznośną gospodą.
W progu stała śmiejąca się Magdalenka szpiegując powrotu, a Maciek zamyślony, z kluczami, oparty o uszak, oczekiwał także na pana, medytując nad swoją przygodą. Dziewczę z tego niemego Polaczka młokosa śmiało się i rade było z nim pofiglować, ale Maciek tym razem był poważny, jakby wrócił z cmentarza. Myślał o szewcu... a co gorsza o djabelskich czarnych oczach tej królewny neapolitańskiej, którą widział na progu sklepiku u szewca.