Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojżbuna cisnęli się ludzie z szablami, płatając go. Zasłaniał się im, aż... słyszę:
— Jezus, Marja! — upadł na ziemię i wszystko się w ganku zwinęło, skłębiło w kupę, ani poznać przyjaciela od nieprzyjaciela, tylko wrzask uszy rozdziera.
Sądny dzień tam nastał...
Ten i ów jak szalony strzela, bije wywleka ludzi, rwie się, krzyczy. Wojżbunówna przypadła do leżącego na ziemi we krwi własnej ojca; patrzę, a tu z jednej strony Miecznik, z drugiej Łowczy chwytają wydzierającą się, krzyczącą, lamentującą, i niosą gwałtem ku koniom.
Zamęt się wszczął, żeśmy jeden drugiego nie widzieli i opamiętać się nie mogli co się z nami dzieje. Jam z konia nie zsiadł, ale potrącany, pchany, głowę straciłem, mój też kary począł, nie patrząc kogo, tylnemi nogami bić. A tu dwornia i czeladź rozpasawszy się dokazuje, dom rabują, niosą co kto chce, tłuką znalezionych ludzi.
Nie mogłem już na to dłużej patrzeć; wstręt, żal, ból mnie porwał okrutny, począłem się z koniem wyciskać z tłumu... i obrzydzenie mając do tych okropności, posunąłem się do bramy, żeby uciec z tego djabelstwa i nie patrzeć na nie. Żal mi było tych ludzi, ale żal i poczciwego Księcia naszego, który się uniósł tak fatalnie. W oczach mi się ćmiło, w głowie zawracało, łez miałem powieki pełne, sam nie wiedziałem długo co czynię, anim też się spostrzegł jak koń mnie, czy ja konia wyprowadziłem na pagórek za dwór, gdziem dopiero przystanął odetchnąć.
Nie rychłom się rozpatrzył, że, nie wiedząc jak, wjechałem na mogiłki, między krzyże, i nuż się z cmentarza dobywać napowrót na pole. Zły to był omen! W tym samym momencie, czy od kłaków i strzelania, czy od umyślnie podłożonego ognia zaczął się z jednej strony palić dworek, a z drugiej zabudowania folwarczne. Wiatr dął, a że to wszystko stare było, drewniane, suche jak pieprz, więc we trzy pacierze może,