Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stało całe w płomieniach! Ja stoję a stoję, widzę na tej jasnej łunie, jak szatany czarne uwijają się cienie, już nie wiem rabując czy ratując. Miał widać Wojski zapas prochu gdzieś w izbie, więc nagle jak strzeli i buchnie! Jezus! Marjo! iskry się podniosły na budynki, głównie całe porozlatywały, ludzie wrzasnęli. Kiedy niekiedy krzyk, aż się krew w żyłach ścinała. Zwiesiwszy głowę, puściłem już koniowi cugle — idź, nieś dokąd chcesz.
Gdym się rozglądać począł, Księcia Miecznika nie postrzegłem już nigdzie, anim mógł zmiarkować co się z nim stało.
Goryczą i żółcią zapływało we mnie wszystko; największą miałem złość do tych, co głupiem drażnieniem, przypominaniem, podżeganiem do tego nieszczęścia doprowadzili. Wiedziałem dobrze, iż choć Radziwiłłowi wiele ujść mogło bezkarnie, nietylko szlachta, ale panowie Sapiehowie, Ogińscy, Tyszkiewicze, Massalscy płazem mu tego nie puszczą.
Ani wiem sam jak mnie mój kary, rozumniejszy naówczas odemnie, wywiódł na drogę i sam ją sobie wybierając, bom się na niego zupełnie spuścił, wyprowadził do folwarku na Sierzputowszczyznę. Prawda, żem tam często jeździł, z dzierżawcą, niejakim Szyłejką, będąc od dzieciństwa w przyjaźni.
Noc była głęboka, a raczej na dzień się zbierało, koguty piały, gdym oprzytomniawszy począł się, stojąc pod płotem, rozpatrywać gdzie jestem. O kilka kroków tylko była brama, i wartownik nocny w kożuszku na przeciw mnie wyszedł.
Kazałem mu otworzyć, wjechałem. Szyłejko jeszcze naówczas żonaty nie był, nie potrzebowałem z nim ceremonii robić, wartownikowi kazałem do okiennicy zapukać. Nim on się tam śpiących dobudził, czas był rozmyśleć się co powiedzieć. Nie chciałem się wcale z tem wydawać, gdzie i z kim byłem, ani zkąd jechałem po nocy.