Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżając się do dworu, zwolniono kroku, ale się Miecznik nie opamiętał, kto mu słowo śmiał rzec to go popchnął; Łowczemu kazał naprzód dwór ostawić dokoła pocichu, jak na wilki polując, ażeby się żywa dusza wymknąć nie mogła.
Z tego co widać było na dziedzińcu i w domu, łatwośmy się domyślali, że Wojski nastraszony musiał się z córką w drogę do Słucka lub jakiego innego miasteczka wybierać, wiedząc już co go czeka.
Tak było w istocie. Pakowano wozy, gdyśmy się do parkanu i dziedzińca przybliżyli.
Miecznik sam dysząc i klnąc jechał przodem. Aż pod wrota same postępowano w milczeniu, wtem nagle, dokoła rozległy się krzyki dzikie, ludzie książęcy ze wszystkich stron się w podwórze i na dworek rzucili.
Czeladź bezbronna, która przy wozach się kręciła, garstka mała, przestraszona, pierzchnąć zaczęła, gdzie kto mógł, do obór, do dworu, w krzaki. W ganku tylko pokazał się Wojski z szablą na ręku i ze strzelbą. Za nim córka stała z pistoletami. Oficjalista jakiś mknął pod ławę na ganku i na czworakach się trzymał.
Bramę wyłamano natychmiast, tak, że jedno skrzydło z trzaskiem na ziemię runęło, płoty też walić zaczęto i ludzie wdzierali się ze wszech stron, pieszo, konno, aby prędzej.
Nie zważając na strzelbę w ręku Wojżbuna, który się już przymierzył i celował, książę z koniem dotarł aż ku niemu. Wtem słyszę, rozległ się strzał; dym mi księcia zasłonił, a ludzie wrzasnęli przeraźliwie. Myśleliśmy że, uchowaj Boże, trafiony był Miecznik, bo się na siodle pochylił. Ale nie, patrzę, skoczył z konia i z szablą wprost na Wojskiego, za nim drudzy, czy hamować czy pomagać, Bóg wiedział.
Jeszczem widział jak Wojżbunówna ręką niepewną, podniósłszy pistolet, strzeliła, napróżno, i jak na