Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pozwalam abyś go kalał! — odparł Rejten — wyzwij na rękę Wojskiego, pójdę z tobą, dam się zasiekać, ale od kobiety, wara!
Książę podbiegł wprost na niego z koniem, z szablą dobytą; Rejten ani drgnął, stał.
— Bij, siekaj, to ci wolno! to zniosę od przyjaciela; ale z tobą na rozbój nie pójdę, a dopóki mi sił i głosu stanie, hamować cię będę, bo... tak mi sumienie każe.
— Skurczypałko ty, jakiś! — począł Książę wymyślać, unosząc się coraz więcej gniewem i grożąc mu ciągle szablą. Ale poskoczyli drudzy i zasłonili Rejtena a Księcia pohamowali. Rejten powoli konia zwrócił i milcząc na bok stępią odjechał.
Miecznik szablę do pochew schował i mrucząc umitygował się nieco, nie spozierając już nawet w tę stronę, kędy Rejten mu zszedł z oczu.
— Za mną! kto z Radziwiłłem trzyma! — krzyknął i puścił się przodem, za nim wszyscy. Rejten jak był, tak sam jeden w lesie na obozowisku pozostał i do domu pojechał.
Co się później działo z nami, trudno mi opowiedzieć. Cały ten wieczór pomięszał mi się tak w głowie, że mało co szczegółów pamiętam. Dworaków, hajduków, leśnictwa i posłusznego na skinienie księcia tłumu tego na pół pijanego, rozgorzałego, cztery razy tyle było co nas przyjaciół Miecznika. Wszyscy oni wraz otoczyli go i z wrzaskiem a odgróżkami puścili się ku Rabce Czerwonej.
Nie było sposobu tak go odstąpić, żeby choć największemu nieszczęściu i szaleństwu zapobiedz. Tętniała ziemia pod kopytami koni, lecieliśmy jak opętani, nie jeden się z koniem przewalił, nie jednego stratowano, na oślep się tak darło przez noc czarną, a konie smagano batami. Hałastra pokrzykiwała.
Zdala wreszcie zamajaczała nam ta nieszczęśliwa Rabka; bo, choć noc była późna, świeciło jeszcze we wszystkich oknach i w dziedzińcu widać było ludzi przesuwających się z latarkami.