Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziej, że zwierza w tej części puszczy tak dalece nie było, a gdzieindziej i więcej i łatwiej go było dostać. Ledwieśmy tam stanęli, samo sąsiedztwo Rabki Wojżbunów przypomniało. Zaczęto o nich przebąkiwać, i po kieliszkach, ktoś się dał słyszeć, że szlachcic Księciu odprawę dał nie ładną.
Miecznik to posłyszawszy, mruknął.
— Czekaj, sprawa nieskończona, koniec dzieło chwali...
Nazajutrz rano Łowczy zameldował polowanie w odstępie o trzy ćwierci mili od obozowiska.
Książę zaraz z wieczora, co nigdy się nie trafiało, powiedział, żeby myślistwo sobie szło samo, bo on wypocznie. Niesłychana to na owe czasy była rzecz, żeby Miecznik spoczywać potrzebował. Zdziwiło to nie pomału. Łowczy chciał odłożyć wyprawę, ale Książę nie dopuścił.
— Jedźcie sobie bezemnie, panie kochanku, niech i drugim się co dostanie, żeby się mieli czem chwalić.
Towarzystwo książęce, faworyci i przyboczni dostali rozkaz, żeby też odpoczywali. Markotny był od rana i zamyślony, ale nie mówił nic; wychodził przed namiot, popatrzał na las i wracał. Około południa po myśliwsku się odział, ale bogato i wykwintnie, róg złocony na jedwabnym sznurze przewiesił przez plecy, konie kazał posiodłać i przyprowadzić, a dosiadłszy swego, zawołał:
A co? panie kochanku, pojedziemy Wojżbunównę zobaczyć. Stęskniło mi się za nią!
Wszystkim się jakoś niemiło zrobiło, awantura zdawała się pewna, nikt jednak nie śmiał, ani uwag czynić, ani się przeciwić. Jak mak siał, zamilkli wszyscy, na konieśmy siedli i pokłusowali za nim. Jemu, ani nam mówić się nie chciało, cała droga zeszła w milczeniu, aż się ów dworek w Rabce Czerwonej pokazał. Pamiętam go, jakbym widział wczoraj. Stał przyparty ogrodem do brzezinki, która się za nim kawał ciągnęła. Szlachecki ubogi domek z wysokim