Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mawiając łacińską litanię loretańską. I — dziwna rzecz — choć między jedną a drugą inwokacją więcej niekiedy kwadransa czasu upływało, a sen ją przedzielał, szły po sobie w doskonałym porządku, iż żadnej nie opuścił.
W końcuśmy się wszyscy pospali jak bobaki, aż gdy dobrze rozedniało, dopiero rozespanego Wojewodę, w kilku wziąwszy na ręce, zanieśliśmy do łóżka, i jak padł, tak się do godziny dziesiątej z rana nie obudził.
Nazajutrz dzień był słotny, mieliśmy niby to jechać do Białej, ale i za późno już było i deszcz prażył taki, że nikt ochoty nie miał, aby mu za kołnierz ciekło. Mnie ciągle w głowie stała ta jakaś Felisia, o której Książę majacząc kilka razy wspominał, a razem o jakiemś przekleństwie i o przebaczeniu.
Chociaż z późniejszych lat znałem doskonale Nieświezkie dzieje, domyślałem się, że to coś być musiało jeszcze z hulaszczych czasów pana Miecznika, kiedy mnie tam nie było. Postanowiłem tedy, korzystając ze słotnego dnia, wziąć na spytki starego Wiśniowskiego. Ten, byłem pewny, że wiedzieć o wszystkiem musiał. Już i to mnie podżegało, że nie śmiano nic mówić o owej Felisi, gdy o innych chodziło historji siła, a mimo to Książę o niej sam ciągle wspominał, jakby miał ją na sumieniu, mimo lat ubiegłych ciężaru tego pozbyć się nie mogąc. Nie lada więc historja być musiała, o której wojewoda na starość jeszcze pamiętał, a ludzie o niej gadać nie śmieli.
Wiśniowski jeden owe czasy zapamiętał; do kogóż, jeśli nie do niego, jak w dym? Grzeszna to pewnie ciekawość była, alem zawsze co się tyczyło Radziwiłłowskiego domu i samej osoby książęcej jak mrówka zbierał, aby to dla potomności zapisać, która i uwierzyć nie zechce, co się to za naszych działo czasów. Ponieważeśmy przez cały ten Boży dzień siedzieć musieli, patrząc przeze drzwi na deszcz i poziewając na wyprzodki, uczepiłem się starego.
— Mój Łowczy dobrodzieju (tytułowano go bowiem