Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książę głowę spuściwszy, potem głosem spokojnym, zmienionym, po cichu, prosząc się żałośliwie, rzekł:
— Ale, panie kochanku, nie pędźcie mnie do łóżka, bo mnie do grobu wpędzicie! Niby to w krzesełku spać nie można, kiedy się komu chce? Ja, panie kochanku, na koniu w pochodzie sypiałem siedząc, jak dziś na najlepszem łóżku nie potrafię.
I odwrócił się. Morawski stał patrząc nań, sam nie wiedział co czynić. W tem na folwarku pierwsze kury piać poczęły. Zerwał się naprzód jeden i krzyknął: — kukuryku! — za nim cienkim głosem jakiś student zaprobował też sobie, a wnet trzeci, aż ich tam kilkanaście wrzeszczeć zaczęło.
— Otóż i kury pieją — odezwał się — chwała Bogu i dnieć wkrótce zapewne będzie... Ale po co kogutów tyle? Strzałkowska chyba, żeby zgorszenia nie było, trzyma po jednym do każdej kury...
Wiśniowski mimowolnie prychnął.
— To pewnie Glinka drwinki sobie stroi, — dodał Książę — dam ja ci, bezbożniku, libertynie, żartować z kogucich małżeństw.
Jam się nie odezwał.
— Możeby Finke co na sen poradził? — wtrącił pan Morawski.
— A tak — odezwał się Książę — na sen, zwłaszcza wiekuisty, oni mają doskonałe recepty. O to nie trudno. Ale ja mam jeszcze w Białej co do czynienia; poczekajcie, co wam tak pilno?
Nie było sposobu; obstąpiliśmy chorego, ale ani do łóżka, ani do snu nie podobna go było zmusić. Już się nawet na wesołość silił, ażeby nasze natręctwo rozbroić. Żal nam go było, aż Finke, który też nadszedł, powiedział, by go nie draźnić i własnej zostawić woli. tak się też stało. Po chwili Morawski w rękę go pocałowawszy, i dobranoc oddawszy, poszedł; rozeszli się i inni; Wiśniowski ze mną pod piecem usiadł i zaczęliśmy drzemać duetem. Książę też w krześle zasnął mocno, kiedy niekiedy przez sen kawałkami od-