Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiemś łowiectwem), co to jest za jedna ta Felisia, o której Książę w nocy przez sen wspominał?...
Wiśniowski na mnie popatrzał z uwagą, oczy wyrapiwszy, ramionami rzucił, czuprynę potarł, głową pokiwał, i słowa nie mówiąc odszedł, jakby się tylko dziwił, żem mu takie zadał pytanie.
To, przyznam się, mocniej mnie jeszcze zaciekawiło. Cóż u licha? żebym z próżnem wiadrem odszedł od studni? jak żak? Czekajże, pomyślałem, est modus in rebus, wiem jak cię zażyć, poprobujemy. Wiedziałem, że Wiśniowski byś jak kołowrotek stary, co to go z początku ani rozruszać; ale gdy się rozejdzie, trajkocze, że go znowu zatrzymać trudno. I tom wiedział z doświadczenia, iż na czczo milczący był, a po obiedzie otworzysty; że po winie dopiero usta mu się chętnie odmykały.
Jadaliśmy wszyscy ogółem w sieni, bo ta była najprzestronniejsza, ale nie wykwintnie, jak w drodze i na popasie, z pozwoleniem, nie jak Radziwiłłowscy słudzy, ale jak ostatnie ciury. Stół był składany z dwojga drzwi, bodaj od stodoły wziętych i na czterech beczkach próżnych od piwa ustawiony. Na to kładli obrusów kilka, bo Strzałkowska tak wielkiego jednego nie miała, anibym przysiągł, żeby się na ten raz prześcieradłem z podwójnego łoża małżeńskiego nie posługiwała. Musieliśmy jeść cicho i sprawiać się jak w kościele, bo tuż był i pokój Księcia.
Więc przed obiadem zaopatrzyłem się u pana piwniczego, dawszy dukata, w kilka butelek wytrawnego węgrzyna, i chłopcu kazałem oczyścić izdebinę na tyłach osobną, prawda, że zimną. Bylibyśmy w niej na kominie ognia naniecili, ale ktoś babę tak zapchnął głęboko i mocno, iż nikt jej dobyć nie mógł. Mimo to, okna pozatykawszy było znośnie, a byliśmy sami tylko. Chłopak znalazł co potrzeba, aby izbę uczynić mieszkalną, stół z jakichś drzwi i ławeczki; postarał się o wszystko, bo był żwawy i roztropny jak rzadko. Prawda, że później źle wyszedł z tym za