Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w mroku cienie jakieś. Najwięcej mnie to uderzyło, iż dwa razy wspomniał o przebaczeniu, którego od niej potrzebował. Łamałem sobie głowę nad tem, od kogo? bom książęce życie, na dworze się wychowawszy, znał dobrze, de visu et auditu, a na myśl mi nie mogło przyjść, o kim mowa być miała.
W tem jak krzyknie: Glinka! śpisz? — ażem się rzucił.
— Ale nie, mości Książę!
— Widziałeś ty ich?
— Nikogo nie było.
— Tak! dla ciebie ich nie ma, ale dla mnie są. Tyś ich oblicza oglądać nie godzien; nie do ciebie oni przychodzili i dla twoich oczu są zakryci...
— A ją widziałeś? — dodał. Taka piękna jak i była, taka dumna i taka nieubłagana!! Nie przebaczyła mi, panie kochanku! nie! czekać muszę i dusza nie wyjdzie z ciała, aż ona mnie rozgrzeszy.
Począł wzdychać. Zdawało mi się, że łzy mu pobiegły po twarzy. Nie wiedziałem co począć; doktór zakazał, aby nie mówił wiele, a przerwać mu było nie podobna. Gdy się nieco zaciął, myślałem, że się na tem skończy i podałem mu szklankę z limonadą.
Dotknąwszy się jej ręką, cofnął ją.
— Co to jest? trucizny mi chcesz dać?
— Limonada, mości Książę.
Ruszył lekko ramionami i zdał się powracać do przytomności.
— A tak! zeszło na klejek owsiany i na limonadkę, na łacińską kuchnię i na włoską piwnicę księciu Wojewodzie, kto to słyszał! To dla bab. Gdyby mi dali starego węgrzyna, zarazbym się uczuł lepiej, ale doktor sam go wypić woli. Limonady tylko włosi używają, a to są sodomici; daj ty mi pokój z limonadą i pójdź precz pod piec.
Cofnąłem się posłuszny, a przez chwilę pewien byłem, iż mu się na sen zbierało. Oparty na ręku z oczyma zamkniętemi spoczywał, ciężki tylko oddech