Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

abyśmy przyszli na pokoje, gdzie Wiśniowski musiał być, a powinien ją był poznać.
Już tego wieczora nikt chwili nie miał spoczynku z powodu obawy o zdrowie Księcia Wojewody.
Przed sypialnią, w której leżał, na salce pełno było, a choć niemal przecisnąć się mieliśmy trudność, taka cisza, że szelest sukni najmniejszy słychać było. Szeptano tylko do uszu, bo się nikt głośniej nie śmiał odezwać.
Wchodząc spostrzegłem Wiśniowskiego zdala, i dałem mu znak. Przed siostrami rozstąpili się wszyscy, a doktor zaraz przybiegł się rozmówić z niemi.
Gdy się Wiśniowski zbliżył, szepczę mu do ucha:
— Spojrzyj na tę z sióstr, która słuszniejsza, a powiesz mi co ci się zda?
— Cóż? w takiej chwili, każesz mi się młodej zakonnicy przypatrywać? — ofuknął z oburzeniem. Glinka, jak Boga kocham, tegom się po tobie nie spodziewał.
Mnie też złość wzięła.
— Ale, cóż u kaduka — zawołałem — kto powiedział, że młoda? co Waści w głowie? Idź i patrz! a potem będziesz sądził i wieszał!
Zakręcił się Wiśniowski, poszedł z ukosa i blady do mnie powrócił wraz.
— Przepraszam cię, Glinka...
— To Wojżbunówna? — spytałem.
— Tak jest — odparł — ale jak się to stało?
— Palec Boży — rzekłem — któż potrafi odpowiedzieć jak się to stało? Bóg zrządził.
Zamilkliśmy potrwożeni oba. Powiedziałem tedy sobie, że czy mi pozwolą czy nie, drzwi będę pilnował i do sypialni się wcisnę. Siostry wprowadzono zaraz, jam też za niemi wszedł.