Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Środa.
— A no, prawda, post! szczupak był po żydowsku. Nie przyjechał tam kto z Białej, panie kochanku?
— Tylko Tryzna przed wieczorem.
— A co mi po Tryźnie!
Zaczął coś szeptać do siebie.
Znać posłyszawszy z sieni naszą rozmowę Finke wszedł, drzwi lekko skrzypnęły — poznał go zaraz po chodzie.
— Ty, Eskulapie jakiś — odezwał się — pewnie mnie chcesz do łóżka już pędzić. Otóż nie! Gdy się położę, to mnie zaraz w piersiach dusi. Idź sobie z Panem Bogiem, będę siedział, aż się zdrzemię.
Finke podszedł tymczasem i za puls go wziąwszy, trzymał. Książę choć nic nie widział, z nałogu nań oczy obrócił.
— Książeby się może limonady napił? — zapytał.
— Kiedy ty do niej saletrę sypiesz — oburzył się wojewoda. — To, rzecz, panie kochanku, niebezpieczna. Mnie gorączka spaliła na węgiel, do węgla saletry dodawszy, proch będzie. Od lada świecy, panie kochanku, eksplozya może być i Radziwiłł w górę wyleci. Jeszcze tego nie bywało.
Finke się głośno reześmiał, a jam mu wtorował.
— Dobrze się tobie śmiać — podchwycił Książę, jak był dawniej nawykł, z wielką serją — znałem takiego hiszpana, któremu brzuch z tej przyczyny pękł, ledwie mu go potem zaszyto. Część kiszek stracił nieborak, i cokolwiek jadł po cztery tygodnie trawić musiał.
Zdziwił się Finke, a cieszyłem się ja, że Książę po staremu począł koncepta swoje prawić, dawno bowiem tego nie bywało, alem uważał, że doktorowi twarz pochmurniała. Podał limonadę.
— Limonada bez saletry, mości książę.
— No to daj! aby się odczepić! — napił się dosyć chciwie, i oddając szklankę rzekł: