Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Siedzieliśmy z Wiśniowskim do późna przy kieliszkach, bom jeszcze butelczynę u piwniczego wyprosił. Nazajutrz Książę, co pokrzepionym się miał czuć po długim śnie, bo na dzień zasnął, niemal do południa, obudził się słabszym. Finke puls znalazł tak małym, iż się go ledwie domacał. Na obiad rosołu trochę zjadł, mięsa kawałek do ust wziął i wyplunął. Przynieśli mu sarniny pieczonej, tej trochę spożył i galaretą się posilił, która mu smakowała.
Po obiedzie się znowu zdrzemnął, a nad wieczór gorączka przyszła jak zwykle i z nią ochota do mówienia jak wprzódy.
Mnie tak i litość i ciekawość brała, że choć to męka była siedzieć na straży, wprosiłem się sam na dyżur nocny, w miejsce Abramowicza.
Tego dnia zawczasuśmy go rozebrali do koszuli, tylko futro perewistki zarzuciliśmy mu na ramiona, a ze delia była szeroka bardzo, całego nią mogliśmy tulić. Na nogach miał buty futrzane, bo innych już wciągnąć nie było podobna. Szyję obwiązaliśmy chustką jedwabną, a od poręczy obstawiliśmy poduszkami, uchowaj Boże by znowu noc miał całą przepędzić siedzący.
Ledwiem pod piecem siadł, zapytał.
— Glinka? a to ty znowu?
— Jam jest, Mości Książę.
— Jakiemże prawem? Co marszałek na to, panie kochanku? mało ich tam jest, żeby jeden ciągle miał chodzić!
— Alem ja się sam prosił.
Głową tedy ciężką począł ruszać długo.