Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tycze towarzystwa i dozoru przy chorym, tych mi nie brakło.
— A! więc znalazłeś kogoś w Skale? — zapytała Misia, wiedząc dobrze, że tam nikogo nie było i że Alfred chce mówić o towarzyszu.
— Nikogo, ale ze mną przyjechał.
— A! dobrze żeś mi przypomniał — przerwał hrabia (Misia zczerwieniła się i odwróciła) — cóż się stało z tym chłopcem, z tym, z tym, jakże mu imię? nie przypominam sobie, poddanym moim, który się podobno sposobił na felczera?
— Na felczera? — zadziwiony spytał Alfred — nie, na doktora.
— To prawie wszystko jedno, ale cóżeś z nim zrobił?
— Jest tutaj.
Wszyczy się mimowolnie obejrzeli ciekawie.
— Czemuż nie wszedł z tobą? — spytała Misia.
Alfred miał odpowiedzieć, ale hrabia mu przerwał:
— Czemu nie wszedł? Cóżby tu robił? jest to dowód wielkiego sensu z jego strony, to mi się podoba. Poszedł na folwark — c’est ça.
— Za pozwoleniem, kochany stryju, z kolei zapłomieniony odezwał się synowiec — my się chyba zupełnie nie rozumiemy. Przywiózłem z sobą, — rzekł dobitnie — mojego przyjaciela, doktora Eustachego; nie wszedł ze mną, bo gwałtowne może wzruszenie, czy inny jaki powód, nie dozwoliło mu.
— Chory? — spytała troskliwie Misia idąc ku drzwiom.
Tu scena się rozdwoiła, hrabia czuł potrzebę odpowiedzieć razem Alfredowi i zgromić wychodzącą córkę; wściekał się prawie — pochwyciwszy więc Misię za rękę — zawołał żywo:
— Śni ci się, Alfredzie, przyjaciela!
— Tak jest, przyjaciela, kochany stryju.
— Człowieka.
— Bardzo uczciwego i przyzwoitego człowieka, który był ze mną w najpierwszych salonach.
Un manant!