Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paliła tylko, a fantazye głów są straszniejsze od serdecznych.
Orbeka byle jéj służył, był najszczęśliwszym, a za tę służbę, jak mało wymagał!... tylko, aby go choć jak psa domowego znoszono i nie wypędzano, by mógł z kątka patrzéć na nią, czasem za wielką nagrodę uśmiech otrzymać, niekiedy poufałe słowo... Zazdrość, która go trawiła dawniéj, choć się z nią ukrywał, teraz dziwnym fenomenem ustąpiła miejsca niewiem jakiemu rozumowaniu, czy przeświadczeniu, że do niczego nie prowadzi. Choć więc Mira trzpiotała się z młodzieżą, ze staremi przyjaciołmi, wabiła do siebie na wieczory i grę (do któréj zwolna rodziła się w niéj chętka), choć w salonie działy się sceny często bardzo dla Walentego rażące, on albo udawał że nie widzi, lub nie okazywał, aby go one obchodziły. Miał dla niéj na wszystko tłómaczenie, uniewinnienie zawsze, jakieś okoliczności łagodzące.
Jakim sposobem godził swe przywiązanie do niéj z tém, coby wszelki szacunek i życzliwość odjąć było powinno — jest rzeczą niepojętą. Ale, czyż raz widziemy szaleństwa podobne?
Życie ex-wojewodzinéj w Warszawie, urządziło się już wcale inaczéj niż dawne; ale wedle jéj nawyknień i smaku.
Naprzód na małéj uliczce i w cichéj części miasta zamieszkać nie mogła, ruch i wrzawa były jéj potrzebne koniecznie. Najęto więc na Krakowskiém drugie piętro jakiegoś pałacyku, ale z oknami i balkonem od ulicy.
Musiała mieć salon, choć jednego służącego w liberyi, chciała była powozu, ale na ten raz wypadało się obejść, bo kredytu brakło, a pieniędzy także. Meble trafiły się wcale przyzwoite, po jakimś panu, który wyjeżdżał na lat kilka zagranicę. Drobnostek