Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zygnowaną, ani łzy nie wylała, żegnając pana Walentego.
Wiedziała, że go zobaczy.
List od Miry, która naiwnie narzekała, że w Warszawie nie miała się kim posłużyć, i że potrzebowała Orbeki, polecając mu pośpieszać, przynaglił jeszcze wyjazd. Podróż odbył biedny człek dniem i nocą.




ROZDZIAŁ XVII.

Mówiliśmy już, że ex-wojewodzina, po ś. p. ostatnim mężu swym, otrzymała tylko jakby z łaski, rzuconą pensyą dożywotnią, którą rodzina jego obowiązywała się płacić tylko dopóty, pókiby jéj imie nosiła. Powstrzymywało to piękną jeszcze ale przywiędłą Mirę, od nowego małżeństwa, któreby w teraźniejszych jéj latach i warunkach, z trudnością świetném tak być mogło, aby to co miała wynagrodziło. Życie wszakże nie zmieniło się wcale, lubiła towarzystwo, przepych, wykwint, błyskotki a nadewszystko nowość, i zmianę; przy nieładzie, do którego była przywykłą, pensya rzadko wystarczyć mogła. Orbeka więc potrzebnym się stawał, bo na niego dosyć było skinąć, aby ostatni grosz oddał.
To tylko wytłómaczyć może zwrot Miry ku niemu, wygodniejszego niewolnika mieć nie mogła, i była to anima damnata kobiety, któréj wiek dodał tylko chytrości, wprawy w szalbierstwa, intrygi i nienasyconéj żądzy szukania w życiu nasycenia, gdy życie przesytem było już zużyte i nudne. Głowa jeszcze się