Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ojciec wcale nie wiedział o tém, z jakim przybywałem ładunkiem. Dom nasz w Dołhem był szczupły, a mnie wyznaczono kwaterę w oficynce przy kuchni... Jeden skromny bardzo pokoik studencki...
Skoczyłem, dojeżdżając do domu, zawczasu z bryczki, aby rodziców przywitać. Ojciec z fajką na długim cybuchu stał w ganku; matka zobaczywszy przez okno nadjeżdżającego, wyszła także...
Po piérwszych uściskach musiałem się naprzód tłumaczyć z tego, żem z powodu Szczuczyna jakie półtora dnia opóźnił się z powrotem. Ojciec był we wszystkiém bardzo ścisłym i nie znosił wyłamywania się z posłuszeństwa.
Zmarszczył się na samą wzmiankę o papiérach... — a wtém rzuciwszy okiem na wózek, postrzegł owe wory, albo raczéj stare sienniki, sterczące nad nim, i zawołał:
— Cóż to znaczy?
Okrutna burza spadła zrazu na mnie. Jak można było dla takiego śmiecia, dla jakichś niedogryzionych szpargałów konie zarzynać, wózek obciążać? i t. d., i t. d.
Zaręczałem, że w siennikach są nieoszacowane skarby, czemu ojciec, nie bez słuszności, wierzyć nie chciał.
Lecz — stało się: skarby te były moją własnością, konie choć zmęczone nie padły pod niemi, w wózku oś tylko była nadwerężona, — otrzymałem milczące przebaczenie i kazałem znieść wory do mojego mieszkania, którém musiałem podzielić się z niemi. Wszystko to niczém było jeszcze, dokóki papiéry cuchnące wilgocią stały nietknięte... Paliła mnie ciekawość przejrzenia, rozsegregowania, oczyszczenia z rzeczy niepotrzeb-