Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiegoś archiwum pono Scypionów, znajdowały się zrzucone na pastwę myszom i wilgoci, na strychu kościołka w Szczuczynie...
Resztki archiwum! do którego nikt najmniejszéj nie przywiązywał ceny!! Odkryć je, zabrać, bodaj wykraść, zdawało mi się obowiązkiem...
Począłem tak szturmować, tak się starać, tak prosić, żem nakoniec otrzymał potrzebne listy i zapewnienie, iż to śmiecie zabrać mi będzie wolno...
Jak rozgorączkowany jechałem do tego Szczuczyna, Bogu jednemu wiadomo.
Ale cóż? Ojciec, wysyłając po mnie, wcale się nie spodziéwał, ażebym po drodze miał rabować kościoły i z łupem powracać do domu.
Wózek mój, już obciążony tłomoczkiem, książkami, obrokiem i woźnicą, był bardzo szczupły...
To mnie bynajmniéj nie zastraszało. Gotów byłem sam iść piechotą, woźnicę namówić do podobnéj pielgrzymki... bo nająć furki — niestety, nie miałem za co. Kasa powracającego z Wilna, była ściśle obrachowaną tak, aby mogła zaledwie do Dołhego wystarczyć.
W Szczuczynie, gdy przyszło zabiérać i w worki ad hoc przygotowane pakować papiéry — okazało się, iż one całą bryczkę wypełnić musiały...
Jak wyglądał mój wózek, gdym nareszcie wyruszył w dalszą drogę, — tego ani odmalować, ani opisać nie podobna. Było to coś poczwarnego, a tak nieforemnego, iż ściągało oczy, bo niktby się domyślić nie mógł, że te wory zawiérały — napół przegniłe papiérzyska...
Naprawdę, ani dziesiąta część tego, co wiozłem z takiém poświęceniem, nie była warta transportu, ale obawiałem się cokolwiekbądź uronić, a przepatrzenie musiałem odłożyć do domu...
Reszta podróży była męczarnią, któréj dodawał boleści ciągły strach, aby dészcz nie lunął i nie zmienił papiérów w jednę masę zgnilizny. Trzeba więc było korzystać z pogody, śpieszyć w dzień i w nocy, konie zamęczać... i tak dostałem się na dziedziniec do Dołhego...