Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pozostały w kilku tekach nędzne dublety... Długo nie mogłem do nich ani zajrzéć...
Paki z Drezna odjechały dawno do Suchéj — a ja nie tknąłem biédnych resztek... Wtém raz, przypadkiem na wystawie u starożytnika spotykam Falcka... Rycina rzadka, odbicie dobre... spróbujmy...
Cena nie jest zbyt wysoka... Tych parę talarów mógłbym zjeść — obróćmy je na ocalenie dzieła polskiego rylca...
Poniosłem do domu zdobycz z pociechą i smutkiem; przypomniały się dawne czasy — niepowrotne...
Otworzyłem tekę, aby zachować rycinę, przeliczyłem dublety Falcków, było ich trzydzieści kilka! Czemużby jednego Falcka nie zacząć zbiérać na nowo?
Z tą myślą snującą się po głowie, zacząłem wertować katalogi licytacyj... i szukać Falcków.
Upłynęło lat znowu kilkanaście.
Zbiór moich Falcków urosł do stu cztérdziestu...
Szczęściło się i trafiało zdobywać pokaźne nawet rzeczy, tak rzadkie jak konny Wrangel, jak „Ukoronowanie cierniem,“ jak całkowity zbiór kwiatów... Byłem już dumny z tego...
Nowa katastrofa... i teka moich kochanych Falcków poszła w świat; bo trzeba było wyłomy i szczerby jakie nieopatrzność własna porobiła, załatać...
Nie na tém już koniec... Nie zbiérać już nic... Czas jest się zasnuć nićmi pajęczemi wspomnień i w nich zasnąć...
Wy, którzy się życiem nudzicie, którzy czas zabijacie, którzy nie wiécie co robić z sobą i z czasem, — spróbujcie zachorować na manią zbiérania czegokolwiek... Jest to balast życia — jak się wyrażał Goethe, wskazując swe zbiory mineralogiczne — ale ten balast, choć sam z siebie nie wiele wart, dozwala się utrzymać na falach... i nie zatonąć...