Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trochę mchu osiadło na tym kamieniu wyrzuconym na Łużyce — nic więcéj. Wewnątrz on nienaruszony.

Po latach wielu, gdy ludzie, którzy się spotykali w młodości, zejdą się znowu — jakże to rzadko w dawnym towarzyszu odszukać człowieka!... W twarzy pozostaje zawsze coś z rysów młodzieńczych niezatartego, w temperamencie przechowuje się to, z czém człowiek na świat przywędrował; ale obok tych części stałych, składowych, nienaruszonych, ile miękisza na nich osadzonego, który już nowe nadaje kształty!
Niektórzy nie tylko się zmieniają, ale zapominają nawet, czém byli. Innym lata i wykolejenie, wyrzucenie na ląd obcy dziwnie posłużyły do wyrobienia się na jednostkę osobliwą, piękną, idealną.
Taką mi się wydaje przyjaciel T...
Ileż to lat upłynęło od czasu, gdy go burza na obcy gościnny brzeg wyniosła!
Z piosenką na ustach, stękaniem w duszy, z przywiązaniem, co wyniósł z sobą w torebce podróżnéj — człowiek ten płacząc piosnkami, przeżył długie, długie lata, a z tych pierwiastków, które miał w sercu, snuł, lepił, tworzył i poezye, i nową postać sobie samemu — i idealną wioskę polską, która w jego marzeniach tak prześlicznie malowaną wyrosła.
Nie waham się twierdzić, że gdyby żył w zwykłych warunkach na własnéj ziemi, patrzył na prawdziwych wieśniaków, nie tęsknił tak, nie kochał, nigdyby takie pieśni złote z ust jego nie uleciały.
Nici tych, z których utkał obrazy — pasma zabrał uprzędzione na własnéj ziemi z jéj złotego lnu, w jéj czerwcu zabarwione, jéj rosą wybielone, — ale tęsknica ten len w jedwab przemieniła...
Nieraz go pociągano na ziemię rodzinną: