Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nazajutrz drugi badacz, zręczniejszy jeszcze, przychodzi z nową miarą, formułką i metodą: przykłada je, obrachowuje i — rzuca na utwór i twórcę „nowe światło“ (tak się to zowie), które gaśnie po kilku leciech, jak inne...
Rozumiem jeszcze, gdy poetę tłumaczy mi krytyka wpływami, jakie działały na niego; ale gdy wnikając w jego ducha, chce mi wykazać to, czego sam twórca z pewnością nie wiedział i nie miał na celu — uśmiechnąć się potrzeba. Mają to do siebie arcydzieła natchnione, iż w nich kopiąc się, zawsze się coś znajduje nowego... a gdyby powstał z grobu poeta, zadziwiłby się, iż więcéj tam jest, niż on świadomie włożył.

Widzieliśmy jeszcze ostatnich kapłanów-poetów, z godnością noszących swą dostojność, swe namaszczenie, przejętych wysokością powołania, piastujących proroczy urząd z przejęciem się, z wiarą w siebie i w misyą swoję... Tego już nowym braknie.
Młodsi wieszcze szydzą sami z siebie, nie czują w sobie bóztwa, nie wymagają poszanowania. Wiedzą, że od czasu, gdy za poemata płacić poczęto, poeta stał się już tylko zręcznym kunsztmistrzem.
Starzy miewali widzenia, przychodziły na nich chwile prorocze. Młodsi — najwznioślejsze uniesienie, jakby się tego wstydzili, kończą szyderstwem.