Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślnie językiem, krótko i w sposób do rozmowy niezachęcajacy.
Nie odszedł jednak Petrowicz, wykałał zęby patrząc na mnie, wziął krzesło, siadł naprzeciw i wpatrywać się we mnie począł, oparłszy na stole.
— Pewnie interesa jakie... odezwał się po chwili.
Nie podnosząc oczów, odpowiedziałem zbywająco, ale właśnie to moje bronienie się od rozmowy, podrażniło go. Nie odchodził.
Głos ten znany czynił na mnie wrażenie nadzwyczajne. Zdaje mi się że łyżka musiała drżeć w mém ręku.
— Cóż pana tu do nas sprowadza, jeżeli pytać wolno? — począł stary.
W kilku słowach, nie tając, bo mi nie wypadało, odparłem zimno, że szukam urzędowego zajęcia...
Petrowiczowi to wyznanie starczyło za temat do bardzo długiéj, acz z pewnemi ostrożnościami wygłoszonéj rozprawy o trudnościach umieszczenia się bez protekcyi, w miejscu nieznaném.
Musiałem, broniąc się, wyłuszczyć mu, że pewne prawa nadawała mi służba już dawniejsza, którą dlatego tylko porzuciłem, żem zatęsknił do kraju.