Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wskazano mi blizko katedry dworek, tak zwanéj pani Marcinowéj, gdzie się kanceliści stołują. Nie spodziewałem się tam znaleźć nikogo, gdy wchodząc już spostrzegłem starego mecenasa Petrowicza, niegdyś rodzicom moim i mnie blizko znajomego... Nie wypadało mi się cofnąć — zająłem więc miejsce w kątku jaknajdaléj od niego, pewny, że nie zwróci na mnie uwagi i nie dostrzeże...
Siedział sam jeden na uboczu, gospodarując tu i głośno rozmawiając z panią Marcinową, którą dnia tego zaszczycił na nieszczęście moje odwiedzinami, własną kucharkę na odpust odprawiwszy. Stary gaduła nie mogąc chwili zmilczeć, zaczepił ją, młodych kancelistów, a naostatek moja nieznana tu figura zaintrygowała go...
Jadłem nie podnosząc oczu i starając się zaczepki uniknąć.
Tymczasem młodzież się porozchodziła, mecenas jedzenia chudéj kury dokończył i wcale nie myślał wracać do pustego domu.
Drżałem ze strachu, gdy zacząwszy przechadzać się po izbie, przesunął się koło mnie parę razy, a na ostatku, zatrzymując, pozdrowił.
— Pan tu obcy — zapytał stając.
— Tak — odpowiedziałem mu złamanym umy-