Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z miasteczka wyniosę, bo tu dla siebie nic stosownego nie znajduję.
— A czegóż by pan chciał? — zapytał praktyczny izraelita. Nieznajomy przybywszy do obcego miejsca — pan myśli że odrazu może do czego dojść? Wszędzie ludzi dosyć, nowego się więcéj obawiają niż sobie życzą.
Mało to czasu trzeba póki kamień na miejscu obrośnie??
Nie chciałem rozprawiać z nim, i zbyłem go milczeniem. Natarczywość ta Bolka poczciwego wprawiała mnie w niepokój coraz większy, tem bardziéj, iż z obejścia się ze mną Petrowicza przekonywałem się, iż co najmniéj silne miał podejrzenie.
Nie zaczepił mnie jednak o to, ale z rozmowy nawet, z toku jéj, ze wspomnień przeszłości obawa moja rosnąć musiała.
Nieznośne, straszne to moje życie pośmiertne! Gdybym wszystkich łez nie wypłakał, pomimo wieku, mimo zahartowania próbami ciężkiemi, zdaje się, iż rozłzawił bym się jak dziecię...
Noce i sny mam straszne...
Zrywam się jakby mnie ścigano, sceny dawno przebyte, zatarte latami, we śnie wracają z żywo-