Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ojciec zgadywał jakby ją wielce kosztowała ta ofiara, i zaręczał, że go to bawi — że mu się spać wcale nie chce. Za każdym razem Stasia całowała go w czoło i biegła stanąć do tańca, czując, że może nie prędko znowu taką noc upojenia mieć będzie. W okna zaglądał dzień biały, muzyka choć pojona, grała coraz słabiéj... Baron Mangold po mazurze zarzucił sam szal na ramiona córki i rzekł poważnie:
— Jedziemy!
Panna Hela otuliła ją jeszcze, konie dawno stały u ganku. Zdziś postrzegł wymykających się i za Elsą pospieszył. Jeszcze raz z uśmieszkiem odwróciła się ku niemu, podał jéj rękę do powozu, baron pożegnał go ceremonialnie, — i piękny ten dzień należał już do wspomnień przeszłości... Pączek różany leżał tylko na sercu młodzieńca. Ze spuszczoną głową powrócił Zdziś do sali, tu zastawiono śniadanie, a znużona Stasia siedziała w krześle jakoś nagle po wielkiém wyczerpaniu sił smutna i zadumana... Reszta pań zasiadała do stołu, śmiano się zapijając kawę i herbatę, — panna Róża gospodarowała czynnie, młodzi panicze dworowali koło niéj wesoło... Hrabina rozmawiała z synem, trzymając go przy sobie...
Teraz już kapitan sam poszedł po córkę osamotnioną i siedzącą w kąciku, aby ją zabrać do domu...
— Stasiu, rzekł — czas nam...