Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/672

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wskazał gardło i podniósł krwawe oczy na Alfa, który mu się ciekawie przypatrywał.
— A na cożeś chciał kupować ziemię?
— Aby on jéj nie dostał...
Sebastyan rozśmiał się dziko.
— Nie bój się — syknął — prędzéj ją rozdaruję chłopom... lub puszczę, by jałowiała... Niech będzie pustynią... On tu nie siądzie nigdy... Kaima krew...
— Macie go już w Suszy pod bokiem, zamruczał Alf. Nie jesteście wieczni... Zemrzecie, ktoś ją po was sprzeda... lub spadkiem weźmie mimo waszéj woli.
— A niedoczekanie jego! zawołał ściskając pięść Sebastyan...
Stali jeszcze chwilę naprzeciw siebie. Garbus wodził po nim oczyma, od stóp do głowy go opatrując.
— Gagatku! i to tobie myśleć być mścicielem? zaśmiał się ponuro. Gdzież w tobie na to siła? pieszczone dziecko wymokłe... Burzy się w tobie i przeburzy, albo cię samego bezsilnego zemsta ubije... Czy ty wiesz, co to kipiątek nosić we wnętrznościach i nie zgorzeć od niego? Dziecko — dziecko!
I głową począł trząść, a potém pogardliwie zwrócił się ku oknu, i nie żegnając, w kącie zniknął ciemnym.