Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spodziewam się, jako sprzymierzeniec, poczęła pani Robert’owa. Patrz na tego pana — (wskazała hrabiego) — chce nam uciekać...
— Dokąd? spytał Zdziwiony Roszek; a toby było piękne! gdyśmy się do niego przywiązali i pokochali go...
— Ja na parę tygodni muszę jechać w swoje strony...
— Bałamuctwo! fantazya! kaprys! dziwactwo!.. przerwała pani Robert’owa — wymyślił sobie jakąś sprawę, aby uciec od nas.
Alf przystąpił znowu, aby go uściskać, uwiesił się na jego ramieniu i szeptał mu w ucho:
— Zdziś — ja tego rozstania nie zniosę.
Matka znowu skinęła nań, że może być spokojny...
— Z tego nic nie będzie — rzekła stanowczo; siadajmy do herbaty...
Zaczęto mówić o czém inném. Roszek wtrącił coś o Schumanie — pani Robert’owa nie chciała o nim słuchać, dla niéj on nie był dosyć jasny... zdawał się dziwacznym.
Około Zdzisia jak nigdy obracali się wszyscy, aby mu dogodzić i uprzedzić jego życzenia. Ciasteczka jakie lubił, przekąski, które mu najlepiéj służyły, podsuwały piękne rączki matki i syna.
Zdziś był rozczulony. „Jesteś niewdzięczny!“ kilka razy na ucho powtórzyła mu matka Alfa... i pogroziła na nosku... Nie mógł już się tłóma-