Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zkądże tak nagłe interesa? nigdy o nich mowy nie było.
Potrzęsła głową.
— Panie Zdzisławie, nie, nadto masz dobre serce, ażebyś nas chciał opuścić...
— Zdziś! zawołał Alf, i rzucił mu się na szyję — nie gub mnie. My sobie bez ciebie rady nie damy...
— Ale ja powrócić przyrzekam — począł hrabia, któremu serce już zmiękło na widok tego przywiązania przyjaciół. Przecież się nie rozstajemy na zawsze, — ja mam sprawy, od których mój byt przyszły zależy...
Pani Robert’owa zamilkła, poczęła się przechadzać żywo po pokoju, znać było, że wcale nie dała za wygraną, i że rozprawę ostateczną myślała odłożyć sam na sam ze Zdzisiem.
Skinęła zręcznie na Alfa, aby nadaremnie się nie silił. Dawano herbatę, częsty gość Roszek wchodził z nutami pod pachą, w wyśmienitym humorze, — jak artysta, który odkrył arcydzieło.
— Schumann! bozki Schumann! krzyknął rzucając papiery na fortepian.
Przerwało to niemiłą rozmowę; po twarzach mógł poznać, że wszedł na jakiś spór i zmieszał się nieco.
— Jestem niepotrzebny z moją muzyką? zawołał chcąc się cofnąć.
— Ale owszem, przychodzisz nam na pomoc,