Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co to jest? co ja słyszę? Alf mi niedorzeczności prawi. Jak to może być, ażebyś hrabia chciał odjechać? Dokąd? po co?
Ton był rozkazujący, — patrzała nań oczyma iskrzącemi, gniewnemi. Zdzisław spokorniał.
— Odebrałem listy, rzekł spokojnie, mam interesa konieczne i na czas jakiś będę musiał odjechać...
— Cóż to za interesa? pokaż pan listy? krzyknęła pani Robert’owa.
Hrabia się zarumienił, a piękna pani zmieniła ton i poczęła wnet jak najczuléj.
— Zdzisiu nasz kochany... ty nas opuścić tak nie możesz! W téj chwili! toby było zdradą, zgubą — o rozpaczbyś mnie przyprawił.
Hrabia stał milczący.
— Interes każdy w świecie da się ułożyć przez plenipotenta, ja poszlę człowieka, my się postaramy...
— Ja się muszę widzieć z dawnym opiekunem moim, z prezesem Mohyłą, rzekł Zdziś — w tém nikt w świecie mnie zastąpić nie może...
Widząc, że walka z kobietą będzie trudna, dodał głosem łagodnym:
— Niech się pani uspokoi, przecież na kilka tygodni odjeżdżając nie zrywam stosunków... powrócę...
Namarszczyła brwi pani Robert’owa.