Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tości dla ludzi. Wchodził w głąb siebie i nie widział winy, tylko prześladowczą rękę losu. Coś jednak dla tego ogółu, który się nad nim znęcał, uczynić było potrzeba!
Od wieczoru u Puciatów i odebrania wiadomości o dzieciach stryja, nieustannie jakaś nadzieja dziwna snuła mu się po głowie. Któż mógł przewidzieć przyszłość?
Następowały ferye akademickie. Zdzisław sądził, iż lepiéjby ich użyć nie mógł, niż jadać w okolice Samoborów, do kapitana, do prezesa Mohyły, do dawnych znajomych. Toby go na czas jakiś od stosunków z Alfem i jego matką, od natarczywości ich, przyjaźni i dziwacznych projektów oderwało. Łatwo mu było znaleźć pozór do téj podróży, interes, potrzebę serca...
Wyjazd zdał mu się konieczny... Myśl uważał za szczęśliwą...
Lżéj mu się zrobiło na sercu po tém postanowieniu, które zdawało się łatwo bardzo wykonalném.
Nad wieczór więc powrócił do domu i zaraz u wnijścia powiedział Alfonsowi, że odebrał listy i że interesa pewne go zmuszą na jakiś czas się oddalić.
Alf zakrzyknął tylko:
— Cóż ja pocznę? — I pobiegł do matki. W chwilkę potém pani Robert’owa na pół ubrana, bo było gorąco, ledwie chustkę narzuciwszy na ramiona, wpadła jak burza.