bie, ile razy w naszych rozmowach, nieszczęsny prorok, mówiłem ci o tym obowiązku człowieka, aby zawsze był gotów na wszystko złe, jakie spotkać go może. Nie zabezpiecza od tego żadne w świecie położenie. Trony się walą — bohaterowie nikną wtłoczeni w błoto...
Zdzisław słuchał nie mówiąc, rękę wyciągnął do Żabickiego, ściskał jego dłoń i drżał.
— Nie opuszczaj mnie — odezwał się słabym głosem — czuje, że sam... sam — nie wiem czybym sobie dał radę... Ty mnie natchniesz męztwem... Mów, ile wiesz... Cóż to za klęska?... co nas ma spotkać?
— Mieliście proces ze stryjem... z człowiekiem dzikim i złym — mówił Żabicki — nie mówiono wam o tém może — proces toczył się o majątek cały... Przegraliście go... Ta wiadomość matkę waszą wprawiła w niebezpieczną słabość — przyszła niespodzianie...
Kończąc te słowa i widząc bledniejącego coraz bardziéj Zdzisława, Żabicki pochwycił go za ręce...
— Męztwa! panie Zdzisławie — odbierasz pierwszy chrzest bolu z rąk losu — cierpienie to niech cię pasuje na rycerza, nie na istotę bezwładną i zgniecioną!! Łzy nie pomogą nic... trzeba czynu i czynu godnego mężczyzny...
Dobył list prezesa.
— Czytaj pan — dodał — ubieraj się, jedziemy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/187
Wygląd
Ta strona została skorygowana.