Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— teraz mi smutniéj jeszcze... W Samoborach nie wszystkich zostawiłem zdrowych...
Spojrzał na niego znacząco.
Zdziś rzucił cygaro i porwał się bledniejąc.
— Któż? mama? chora?
Żabicki milczał parę sekund.
— A! ze wzruszenia pewnie... to rozstanie — to rozczulenie — ja sam długo do siebie potém przyjść nie mogłem... Ale — nic nie ma strasznego? posłali po doktora?
— Doktora zostawiłem tam... mówił powoli Żabicki, szukając w myśli sposobu przejścia do tego, co musiał mu zwierzyć...
Zdzisław blady był i drżący...
— Mów, proszę cię — w łóżku czy chodzi? co to było?
— Hrabina leży od dni kilku... ciągnął zawsze z wolna Żabicki. Sądzę, że nie rozstanie samo było powodem choroby...
— Cóż, proszę cię? byłże jaki inny powód? co? żywo podchwycił Zdziś.
— Prezes przyjeżdżał z jakimś interesem... ja — pan — pan wiesz — interesów nie rozumiem dobrze, coś zasłyszałem o niepomyślnym wypadku...
— Czego?
— Jakiegoś procesu...
Hrabia się zamyślił. Nie ukrywano przed nim wprawdzie istnienia téj sprawy, ale mu tajono nie-