Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie dziwiło to bynajmniéj Żabickiego, który takim go znał zawsze.
Cały ciężar spadł teraz na niego samego. Na męztwie mu nie zbywało...
Pomyślał chwilę i poszedł na górę.
Kelner u drzwi oznajmił mu, że graf wprawdzie przed chwilą obudził się, słysząc stuknięcie jakieś u profesora, ale jeszcze w łóżku leży. Żabicki wszedł...
Story były pozapuszczane — w pokoju nieład wielki eleganckich bardzo rzeczy w podróżnym zamęcie rozrzuconych. Zdziś palił cygaro i patrzał w sufit rozmarzony; twarz mu się uśmiechała przypomnieniem zabawy dnia wczorajszego... Białą wypieszczoną rękę wyciągnął Żabickiemu wołając radośnie:
— A! kochanego Żabcia!! jak się masz? A to mnie nic nie mogło przyjemniejszego spotkać przy obudzeniu nad zjawienie się twoje...
Siadaj — mów... i witaj — Salve!
Zmieszany tonem i słowy — młody nauczyciel ledwie się zebrał na niewyraźną jakąś odpowiedź... i siadł...
— Zapukaj do professora... niech do nas przychodzi — ubiorę się w mgnieniu oka i odprowadzę was na śniadanie...
— Profesor wyszedł... a ja już jestem po śniadaniu — odezwał się Żabicki.
— Czegoś jesteś ponury taki!...
— Wiesz hrabio, jam najczęściéj taki, a teraz