Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyobrazić sobie łatwo, jakie wrażenie wieść o wypadkach w Samoborach uczyniła na sąsiedztwie. Dom to był powszechnie szanowany, hrabinę kochali wszyscy dla jéj dobroci i niewieściego wdzięku. Opowiadanie o obejściu się z Samoborskiemi tego dzikiego człowieka, który tak blizkim był ich krewnym, wywołało zgrozę i oburzenie. Nie było prawie człowieka, któryby słysząc o tém nie zarzekł się wszelkich stosunków z nowym sąsiadem i nie zaklinał, że go wcale znać, widzieć, zbliżać się doń nie będzie. Odgrażano się nawet zemstą. Nikt jednak oprócz prezesa i kapitana w pomoc i z ofiarą żadną nie przybył.
Mohyła nazajutrz jadąc na kilka godzin do domu, a mając około Jezioran przejeżdżać pod bramą, — wiedząc, że Mangold był w stosunkach z hrabiną, uznał za właściwe wstąpić na chwilę do barona, aby się przed nim użalić nad losem nieszczęśliwéj.
Jak zazwyczaj, musiał dość długo czekać przed bramą, a potém w salonie, nim sztywny i wystrojony baron wyszedł do niego.
Tym razem bardziéj jeszcze zimny i milczący był niż zwykle. Powitał prezesa nie mówiąc prawie słowa i ruchem ręki wskazując mu tylko miejsce na kanapie.
— Wiesz pan już zapewne, panie baronie, jak okropne nieszczęście spotkało rodzinę hr. Samoborskich...