Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stoliku przed domem, została przez dziewczęta sprzątnięta; zapędzono kury wałęsające się w podwórku do kojca; spętanego chorego konia, który się pasł na trawniku, zmuszono wejść do stajenki; a mały, bosy chłopaczek otworzył wrota...
W ganku z chusteczką od słońca na głowie stała Stasia gospodyni, opodal nieco otyła klucznica czekała na rozkazy... Serdecznie przywitała kapitanówna hrabinę... która się rozczuliła... rzuciła okiem wesołém na Zdzisia i otworzyła sama do pokojów. Po małym dworku trudno się było spodziewać, ażeby krył w sobie pomieszkanie tak miłe i ładne...
Salonik zieleniał kwiatami, meble były stare, ale piękne swego czasu, przepyszny fotepian nie ustępował Bösenderferowi Mangoldów, a był od niego lepszy. Na stolikach pełno bukietów, a wszystko tak świeże, śmiejące się, wdzięczne, że choć sufit był nizki i posadzka nieciekawa, salon się wydawał bardzo ładnie... Daléj za nim widać było parę pokojów, równie starannie przybranych, a zaraz w drugim ogromną szafę gdańską, tak piękną, że i pański pałac mogłaby zdobić. Po stolikach i komódkach wiele rzeczy starych i rzadkich z lepszych czasów przechowywanych stało jak relikwie pielęgnowanych.
Stasia poprowadziła hrabinę do kanapy, podsunęła jéj sama stoliczek pod nogi i zapewniwszy,