Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że ojciec przyjdzie natychmiast, zaczęła piękną panią bawić jak umiała.
— Jaka téż pani dobra! czy to się godziło fatygować do nas? Już nie wiem jak pani dziękować...
— Od dawna życzyłam sobie — uśmiechając się mówiła hrabina... tak mi Wólkę miło zobaczyć...
Wtém kapitan wpadł rzucając swój słomiany kapelusz na ziemię, i podbiegł witać hrabinę.
Stasia naturalnie opanowała pana Zdzisława natychmiast, ojcu zostawując rozmowę z matką.
— Wiesz pan, szczebiotała do Zdzisia — takem się ubawiła u państwa, że mi potém trzy dni potrzeba było, aby odpocząć, wytrzeźwić się. Muzyka grała mi wciąż w głowie, nogi chciały jeszcze tańcować, we śnie nawet musiałem ciągnąć daléj ostatniego przerwanego mazura...
— Z kim? zapytał Zdzisław.
— Z Żabickim, z panem i z sześciu przynajmniéj innymi partnerami... A! jakżeśmy się z łaski państwa monumentalnie bawili...
— Monumentalnie? podchwycił Zdziś.
— Dla czegoż nie? Zabawa także monumentalną być może, gdy na taką skalę jest urządzona... muzyka z piorunami, fajerwerk z błyskawicami, tańce przy księżycu... To się całe życie pamięta.
— Trzeba było, wtrąciła hrabina, chcąc rozerwać rozmowę syna z niebezpieczną Stasia — musia-